Wielkie poszukiwania.... Dziennika Budowy
To chyba jakaś tragi farsa z tym naszym tzw. przedsiębiorstwem budowlanym pod wodzą pana Kezysztofa W. - bo zaczynam do takiej nomenklatury nazewnictwa powoli się przyzwyczajać - i jego popleczników Ryszrda M. oraz Grzegorza M.
Przez cały poprzedni tydzień "wykonawca" dostawał ode mnie po dwa e-maile dziennie. Do środy były one nawet w grzecznym tonie, wyważone z zamiarem polubownego załatwienia wszelkich niedoróbek na naszej budowie. Od środy zaś, nie otrzymując żadnych konkretów póściłem "wodze fantazji" i poleciałem co nieco paragrafami, to z umowy, to z kodeksu itd.
Można by powiedzieć że w sprawie coś drgnęło - Krzysztof W. zaproponował spotkanie w celach wyjaśniających całą tą sytuację, lecz szybko się z tej propozycji wycofał gdy usłyszał że ma stawić się z wypełnionym dziennikiem budowy. Nagle okazało się że dziennik gdzieś jest... gdzie...? to już tak do końca nie wiadomo - może ma go kierownik (Grzegorz W.), tamten stwierdził zaś że przekazał go swojemu zastęcy Ryszardowi M. vel "RICARDO", i w ten oto sposób chłopcy udali się na poszukiwania naszego "... dokumentu którym nie mają prawa wyłącznie rozporządzać...", cóż poszukiwania trwają już od czwartku, bez wymiernych efektów a art. 276 czeka.
Jedyny "plus dodatni" tej całej sytuacji to taki że zapewne po weekendowej burzy mózgów w przedsiębiorstwie "wykonawcy" doszedł do wniosku że nie ma lekko i jego podwykonawcy znajdujący się obecnie na naszym budynku dostali dyspozycję by wykonać każde moje zlecenie usunięcia wad, niedoróbek czy jak to by tam zwał - na jego koszt - a jest tego co nie miara.