Osika nie tylko dla wampirów
Dziś z serii... co przeżył mój szwagier - miłej lektury ;-)
6 maja 2011 r. Dzień jak każdy inny. Z jednym wyjątkiem że JA mam dzisiaj UROLOP?. Ale Polak to nie Niemiec i Rosjanin, który na urlopie oddaje się uciechom cielesnym w kurortach z pierwszych stron podróżniczych tygodników. Ja dzisiaj musiałem zrobić przegląd w samochodzie w drugim zbieżność, podlać niedawno zasiany trawnik oraz żywopłot, który mam nadziej że powstanie ze sztorbów ligustru które posadziłem (zobaczymy co z tego będzie bo to moje pierwsze doświadczenia w tym temacie).
Ale co tam w piękny piątkowy poranek spotykam Szwagra. Mówi to mnie tak... „słuchaj jak się obrobisz ze swoimi tematami” to wiesz co u mnie w Podkowie na budowie jest jedna osika do położenia”…
Mówię do niego ok. Nie ma problemu koło 15:00 powinien być wolny to się da radę. Co to położyć jedną osikę se myślę. Nie takie drzewa kładłem tam gdzie sobie życzono. „Pierdnięcie w mąkę” , godzinka i po temacie. No cóż wybiła 15:00 wale do Szwagra na działkę. Uzbrojony w „tatową” linkę siekierkę, maczetę do gałęzi i piłę elektryczną „Makita”. Da się radę.
Jakież było moje zdziwienie jak zobaczyłem „obiekt westchnień” . Osika wysoka na 15-20 metrów, pomiędzy już budowaną chałupą, ogrodzeniem, TOI TOI, a dobytkiem murarzy zwanym „barakiem” i mówię do siebie „O JEZU”. Ale co tam jest po czym się wspiąć na górę nie będzie źle. To myślenie nie opuszczało mnie do połowy drzewa. W połowie tego cholerstwa pojawiła się wątpliwość czy dam radę (ale wzrok murarzy czy spadnę czy nie zdopingował mnie do dalszego wysiłku). Przecież nie dam plamy przed nimi, a co gorsza Szwagrem (przecież nie ożeniłem się z jego siostrą tylko po to żeby pić z nim wódkę):-).
Po jakiś 30 minutach jestem prawie na czubku drzewa. Do szczytu zostały jakieś 4 metry. Wciągnąłem ze sobą sprzęt w postaci „Makity”i mówię sobie dobra do roboty.
Niestety nie było lekko. Zaczął wiać zachodnio-północny zefirek. Kuźwa faktycznie bardzo nie lubię gorąca i doskonale jest jak na plecach czuję lekki powiew wiaterku ale nie jak jestem 20 metrów nad ziemią, a moją alternatywą na dole są: 2 palety z pustakami, 2 palety z cegłą, paleta cementu, betoniarka i inne budowlane gadżety. Myślę sobie, że w przypadku jakiejkolwiek omyłki szanse na wyjście z upadku mam mniejsze jak średnie?, a na dodatek zefirek spowodował, że razem z osiką odginałem się na około 50-80 cm od pionu. Zajebiście zacząłem prężyć korę mózgową jak wyjść z tego zadania cało. Nie było miejsca na eks-szpan tylko trzeba było się wziąć w garść i udawać estradową pewność Dody Elektrody. (ale przyznam się że dawno nie byłem tak zesrany). Dzięki Najwyższemu po kilku minutach zefirek odpuścił i poszedł sobie wiać w stronę Brwinowa, a ja się wziąłem do roboty (oczywiście pewnie dopingowany przez murarzy czy spadnę czy nie). W tym momencie zastanowiłem się czy aby Szwagier ma pozwolenie na ścięcie tej osiki bo wszak nie chciałbym być przyszłym klientem prokuratury i wieloletnim pensjonariuszem zakładu karnego. Ale nie zadałem mu tego pytania.
Zacząłem obcinać gałęzie okalające mnie. Nawet sympatycznie to szło oprócz tego, że nogi drżały (na pewno ze stresu jak i z przeciążenia). Kiedy obciąłem wszystko wokoło siebie pozostała do zrobienia na tej wysokości ostatni obcinka, a mianowicie prostego jak słup czubka drzewa. Cholerstwo w żadną stronę nie było przegięte. Jak się parzyło od spodu na te bajeczne 4 metry czubka to już widziałem go po ścięciu na swoim czole. Mówię sobie jak nic jak go podetnę to albo pieprzenie mnie w czoło i będzie guz piękny jak mam Cię kocha albo damy radę.
Ale doping murarzy nie ustawał , a i wzrok szwagra też mówił wiele za siebie. Zamanifestowałem swoją silną bogobojność i wiarę w wartości i mówię dobra raz kozie śmierć. Jak pokonam czubek to osika jest moja. Opasałem się wokół głównego pnia (myślę jak mnie zabije drzewo to chociaż kręgosłupa nie połamię i będę dobrze wyglądał w trumnie) i ognia. FANTASTYCZNIE!!!
Odciąłem czubek ponad swoją głową (robota w tej pozycji bez okularów jest do DUPY a i trociny w gębie słabo smakują) i pchnąłem go na dół. Dobrze że zdążył spieprzyć jeden z murarzy bo by miał na weekend jak nic „konar osikowy w plecach”, a murarz na wampira on nie wyglądał żeby go tak przyozdobić. I UDAŁO SIĘ!!! Krzyczę do Szwagra teraz jest NASZA.
I w tym momencie cała nadzieja trzech socjopatów (mam na myśli murarzy) tych o płytkiej emocjonalności, u których miłość trwa tyle, ile zładowanie betoniarki i taczki do pełna legła w gruzach. Bo miałem wrażenie, że chcieli większych emocji.
I tu nadszedł moment na przerwę. Próbowałem rozsadowić się jakoś na tym drzewie. Niestety siedlisko nie było wykonane z naturalnych błamów owczych kupionych od górali na targu (szwagier o to nie zadbał) dlatego efektem jest obtarta dupa i kość ogonowa. Ale ok jakoś odpoczywam. Szwagier podał mi w reklamówce wodę i fajki (wyglądało to mniej więcej jak by do więźnia przesyłał paczkę – ale proszę mi wierzyć dawno nie byłem tak spragniony i nie piłem tak doskonałej wody!!!! Fajka smakowała średnio.)
Dalej już było prosto. Po kolei odcinałem gałęzie oraz pień główny po około 1 m i coraz bliżej ziemi. Na około 7 metrach osika była już bez gałęzi i jedynie co to przyozdabiał ją goły pień.
Koło 17:00 zlazłem z tego cholerstwa i proszę mi wierzyć byłem gotów całować ziemię jak Nasz Papież.
Potem już standardowo zaczepiliśmy linkę za czubek pnia, Szwagier jest chłop mocny to ciągnął linę, a ja wyciąłem klina i „zerżnąłem tą ladacznice”.
Teraz potulna jak baranek zakończy swój żywot w kominku.
Cóż reasumując: Nie ma to jak dobrze spędzony urlop. Z przygodą, mega adrenaliną i pełnym sukcesem. Nawet można powiedzieć, że akie akcje mają wielki wpływ na naszą zdeklarowaną przez społeczeństwo wiarę, bo JA tam na górze zmówiłem i odmówiłem wszystko co znałem i dzięki Bogu udało się. Na dzisiaj wiem jedno że jak Szwagier zaplanuje działania to nie ma czasu na nudę……?
PS. A skurczybyk ma jeszcze 3 brzózki na placu i 2 dębaki……………………………..