Nasze lato na budowie
Hohoho... można by powiedzieć niezłe wakacje - studenckie wręcz. Cóż mamy jesień, a jak mawiał klasyk jesienią zawsze zaczyna się szkoła a w knajpach zaczyna się ... no wiecie, a na budowie - bat i totalna "spinka" z terminami - to chyba się nazywa Dead Line, biorąc pod uwagę że jeszcze w tym roku bardzo chcemy wejść na stałe do naszego Opałka.
Jako że ostatni sensowny wpis pochodzi z połowy lipca, a fotki przedstawiają budowlę pod tytułem "Dom Zły" sięgam natychmiast do podręcznego archiwum i w mirę po kolei postaram się to wszystko przekazać i jakoś tam objaśnić.
Bazując na fotkach z 25.VII byliśmy po wizycie tych Panów których głównym mottem jest twierdzenie, że powyżej kolan opór makleje a napięcie rośnie - elektryków czyli. Ach piękne były te ich spory o wyższości montażu puszkowego nad bezpuszkowym, ja ze swojej strony na prawdę unikałem spotkań z nimi jak ognia piekielnego, bo i po co przyznawać któremuś z nich rację jak zadaniem kabelków jest to aby płynął w nich prąd i co najważniejsze dochodził do gniazdek i przełączników a tym samym do odbiorników zwanymi żyrandolami, kinkietami czy żarówkami.
W naszym przypadku było tak, że dół chałupki wykonywał jeden spec, a górę drugi - dzięki Najwyższemu po dwóch natknięciach się na siebie zaczeli unikać się jak ognia - bo w przeciwnym wypadku mogło by dojść do KSW na naszym placyku. Można by spytać - czemu dwóch - a to tylko po to, że ten "puszkowy" jak zaczął sobie liczyć za dodatkowe punkty to na prawdę opłacało nam się przywieźć drugiego, przenocować go, dokarmić i mieć w kieszeni jeszcze kilka polskich nowych złotych :). Owszem cena była niejako skorelowana z jakością układania kabli, ale przecież i tak to poszło pod tynk. Gdy będę chciał przywercić obrazek zawsze mogę zerknąć na fotki i odpowiednio przycelować wiertarką. Póki co najbardziej pokrzywdzoną osobą jest moja żona, a to z tego powodu, że ten "puszkowy" tak te kabelki poklecił, że w gniazdkach nad planowanym blatem w kuchni nie ma prądu. Zobaczymy jak elektryk będzie robił za tynkarza - bo chyba go czeka skuwanie części tynków.
Gdy panowie od voltów, amperów, watów i ohmów się ogarneli i wynieśli nadjechał oczekiwany samochodzik z oknami, drzwiami i naszą bramą garażową. Wysiadło sobie czterech, niekoniecznie rosłych chłopaczków, każdy wziął swoją skrzyneczkę - oczywiście z narzędziami - i ruszyli na podbój. Naprawdę nie ma co tu się rozpisywać bo na fajrant chałupka była nazwijmy to przeszklona. Spotkanie polegało tylko na tym, że przekazaliśmy sobie karty gwarancyjne, klucze do drzwi i uściski dłoni. Czułem pewien niedosyt, że poszło aż za sprawnie.
Słuchajcie... ale nie ma tak słodko... poruszany kiedyś temat nawiewu do kominka odrodził się jak Feniks z popiołów. Nasz zuch - kierownik budowy Ryszard vel Ricardo tak odciągał, tak przeciągał, tak unikał, aż w końcu struna pękła. Biedny chłopak z północy Polski na gwałt musiał szukać kogoś, kto naprawi jego błąd, gdyż jego tłumaczenia do mnie, że rurę nawiewową kładzie się tuż pod panelami jakoś mnie nie przekonały. Trudno mi było wyobrazić sobie, że w moim wymarzonym domku będę miał nadprogramową muldę w salonie, w postaci zamurowanej rury PCV 110, nad którą to przebiegałby styropian, ogrzewanie podłogowe, a w zimie wręcz malowniczo szroniłby się parkiet od powietrza radośnie hulającego nam pod podłogą. Nie powiem - nasz dzielny Ryś walczył do ostatniej krwi - aby nie wkuwać tej nieszczęsnej rury zakupił nawet typowe przewody wentylacyjne o przekroju prostokąta - co dawało by nam możliwość położenie nawet 5cm warstwy izolicji termicznej. Trzeba przyznać starał się jak mógł by wmówić mi że to nic takiego że położymy sobie podłogówkę, a tuż pod nią będzie świeże powietrze prosto z dworu.
Dali Bóg udało się nagabić pomocnika hydraulika jakoś pod koniec sierpnia by za piwko i chleb młotkiem i dłutem rozkuł chudziaka, wykopał rowek, osadził rurę, zasypał, zagęścil i zalał. Ricardo ma łep do interesu, nie dość, że robił to człek z Ukariny to i tak wypłacił mu pół stawki - pomimo że nocował na obiekcie wśród bandy grasujących komarów.
W tak zwanym "między czasie" odwiedziła nas też ekipa tynkarzy, zasadniczo robotę też zrobili nieźle, tylko trza się doszukiwać teraz puszek z gniazdkami - i tu doceniam dobrodziejstwo aparatu. Tynki wyszły całkiem okay - nawet trzymają normę - lecz jeszcze raz muszę poruszyć temat osoby pana Ricardo - wiem może być to monotonne, ale musze o tym wspomnieć. Rzeczony pan Rysio tak dobrze poczół się na naszej budowie, że aż chyba odkrył w sobie talent projektowania wnętrz.
Chłopcy od ciężkiej roboty całkiem fajnie wyprofilowali nam żelbetowe schody, tak pozbijali szalunki że schody szły sobie całkiem przyjemnym łukiem w górę, a podczas wizyty tynkarzy "Ricardo" stwierdził że trzeba coś z tym zrobić i nakazał ekipie nałożyć 15cm tynku, niezliczone metry kątowników tylko po to by przybrało to wygląd ostrych cięć i przełamań na bazie trójkątów, istny Pitagoras jednym słowem. Przyszedł czas rozliczenia za robotę, mała konfrontacja i... okazało się że kierownik tak zarządził. i tu cytat tynkarzy - "co prawda inwestor kręcił się po placu, ale pytaliśmy kierownika - telefonicznie..." i tu miarka się przebrała. Na pytanie do kierownika - co żeś Pan tu odpierdolił - padła odpowiedź, że tak się robi, a stojący obok szef tynkarzy twierdząco kiwał głową jak piesek na tylnej półce w samochodzie, dodając jeszcze że inaczej się nie da. Cóż nie będę tu dokładnie cytował przebiegu rozmowy bo admin tego portalu mógłby zablokować mi konto ;) - generalnie rozmowa skończyłą się w tym tonie, że tynki są nie do przyjęcia i trzeba to poprawić. Tynkarz z mordką zbitego psa zapytał się tylko kto za to zapłaci? na co nasz "wodzirej" z rozbrajającym dla siebie śmiechem odpał - jak to kto?, inwestor zapłaci.
Przymiotu dalszej dyskusji z jegomościami nie widzieliśmy więc po prostu powiedzieliśmy do widzenia i udaliśmy się do naszej obecnej chałupy. Wieczorem szybki i bardzo soczysty mail do naszego głównego wykonawcy z rzeczowym opisem sytuacji - i kolejna konfrontacja. Na plac przybył Pan Krzyś vel "Krzysztof Jeżyna ze Szczecina" - przyznać trzeba że człowiek liznął co nieco wiedzy z podręcznika pt: "Dochodząc Do TAK" R.Fishera lecz nie dość sumiennie to zrobił.
Na spotkaniu doszedł jeszcze jeden temat do dyskusji zainicjowany przez pana Rycha, a mianowicie dopłaty do wykoanych prac - to ulubiony temat pana Rysia , a ulubionym jego argumentem w tej kwesti jest stwierdzenie "... bo Pan Krzysztof nie przewidział... ". Jesteśmy na to cholernie wyczuleni po tym jak dodatkowe 3cm ocieplenia budynku styropianem miało kosztować nas w pierwotnej wersji 2.500PLN (gdzie nakład na całość styropianu dla Opałka tj około 24m3 zgodnie z dokumentacją wynosił 2.700PLN - mówimy tu o zmianie grubości z 12cm na 15cm). Nasz Rysiunio poległ wtedy w tej walce, lecz nauki jak widać nie wyciągnął, bo tym razem przyatakował w ten sposób że musimy zapłacić za ocieplenie sufitu w garażu - wyszło mu tam jakieś 1.100PLN. Mówie mu grzecznie jak to zapłacić jak 10cm mamy w projekcie, a to że dał tam 15cm to nie moja sprawa tylko hydraulika że póścił po suficie rurę od pionu. Naczelny szeryf - czyli Pan Krzysztof... - wyszedł z propozycją że skoro wyszło tysiąc złotych to może chociaż połowę zapłacimy, co okazało się wodą na młyn dla kierownika budowy. Odezwała się w nim żyłaka fantasty - zaczął opowiadać że mamy tam styropian przyklejony do sufitu, potem na to drugi styropian, a że kołki musiał dłuższe kupić, a że kleju poszło dwa razy tyle... - ja tylko sięgnąłem po aparat i w zrobionych zdjęciach odnalazłem to, na którym jest uwiecznione... - Ryś kolejny raz zapędził się w kozi róg.
Przeżyliśmy tyle, to już dalej może będzie z górki pomyśleliśmy, nic bardziej mylnego... bo na obiekt wpakował się hydraulik - z drugą wizytą, bo podczas pierwszej porozkładał piony, rury do woby i tyle. Jedgo wizyta trwać miała 2-3dni i polegać na zamontowaniu rozdzielaczy, poprowadzeniu zasilania grzejników, i ułożeniu podłogówki. Drugiego dnia mówi do nas że on sie nie wyrobi w kasie na jaką się umówił bo grzejniki mamy nie odpowiednio przeliczone do kubatury. Wyszło tam co prawda jakieś 50-100PLN od sztuki grzejnika - mówi się trudno. Pojęczał postękał... i poszedł. Robotę wykonał w mirę należycie - zobaczymy jak wyjdzie próba. Tutaj kilka fotek z jego działań..
|
|
Chronologicznie idąc docieramy do 27.09 roku bierzącego ;) Dzień jak codzień przyjechały dwie wywroty piachu 6 palet cementu a za tym wszystki stary Ford Transit z Mixokretem. w przeciągu pół dnia rozstawili graty i zaczęli umilać sąsiadom życie. Mam tylko dwie fotki z przebiegu prac - ni jak nie udało mi się zrobić więcej - warunki były co najmniej mało sprzyjające ;-)
Zasadniczo nie ma co tu o nich pisać - posadzki są gładkie i płaskie a chyba o to chodzi.
Może jak na jeden wpis wystarczy... postaram się jutro przekazać co jeszcze się u nas działo i dzieje
Pozdrawiam