Wykańczamy się - Part One
Jak w temacie – zaczynamy się wykańczać – ktoś mógłby zapytać, czy za przyczyną, czy w sensie. Odpowiadając na tak postawione pytanie można by posiedzieć do rana i spróbować to ustalić. A gdyby był już przestraszył świt zaczęlibyśmy zastanawiać się od nowa.
Jako że ostatnimi czasy normą stało się brak relacji z naszego placu boju uzupełnię dziś nieco ten pamiętnik o kilka sytuacji zastanych na budowie okraszonych nieco o komentarz. Parafrazując klasyka, nie chcąc być monotematycznym muszę nim być – rzecz jasna chodzi o naszego „RICARDO” który to nie dość że próbował, to nadal próbuje nas zaskakiwać.Mając na uwadze ostatni wpis zaczynam zdawać relację co tam u nas się dzieje. I tak miesiąc Październik miał się ku końcowi gdy nasz „namiestnik” – przyjmijmy takie nazewnictwo jako pomocnicze - kolejny raz spróbował nas zaskoczyć. Moja czerwcowa rozmowa z nim jak widać nie zapadła mu zbytnio w pamięci - gdzie udowodniłem mu że, 300kg stali zbrojeniowej w naprożu garażowym, oraz 24szt pustaków na m2 ściany nośnej nie ma racji bytu - nie mówiąc już o wyciągnięciu z niej wniosków, no może chociaż jednego wniosku.
Nasz jakże kochany NAMIESTNIK na schyłek lata zajął się również kolejną profesją, a mianowicie projektowaniem i aranżacją wnętrz – można by powiedzieć. Ukryty talent naszego jegomościa objawił się wówczas gdy na budynku gościli już monterzy od ocieplenia poddasza – okazało się wówczas, że mamy zaprojektowane zabudowy meblowe „na wymiar” w miejscu gdzie wystarczyłoby zamontować płyty G-K – by zakryć te przestrzenie przy ściance kolankowej gdzie pomieszczenie staje się już bezużyteczne. Jako wytrawny „oszczędzacz cudzym kosztem” stwierdził sobie, iż ocieplił wełną dach aż po jego styk ze ścianką kolankową, a te jakże piękne przestrzenie widoczne na zdjęciu zabudujemy sobie jakimiś tam szafami „szytymi” na wymiar zamiast wstawić jedynie drzwi kolankowe i mieć sobie swój tam pierdolniczek wedle własnego uznania.
Kolejną smykałką do robienia interesów wykazał się przy wykonywaniu wylewek posadzek. Gdy podjechałem na budowę owego dnia ekipa z jakiś wschodnio południowych krańców Polski kończyła właśnie prace związane z wylewaniem. Dwóch kawalerów uparcie wypychało „mixokreta” by podpiąć go pod wysłużonego Forda Transita, jeden jeszcze walczył z zacieraczką do betonu w garażu, a czwarty zbierał resztę gratów. Jako że kiedyś popadłem w ten jakże niechlubny nałóg palenia tytoniu, i tkwię w nim po dziś dzień, sięgnąłem do swej lewej kieszeni i podpalając sztukę tytoniu mówię do naszego „wodzireja budowy” – Panie Rysiu – ta wylewka to coś nie tak, za nisko coś tu Panu wyszło w tym garażu, wiać będzie pod bramą. Na to On z jak zawsze właściwą dla siebie rozbrajającą miną odparł – położysz sobie Pan płytki i będzie OK. No kolana mi się wręcz ugięły, uszy zwiędły, i szczęka opadła. Pomimo że już od miesięcy była zamontowana brama garażowa i ściśle było określone do jakiego poziomu wylewać – to Pan Rysiek stwierdził sobie że „uszczknie” pół palety cementu, a inwestor i tak będzie się kopał piętami po dupie z radości że ma beton w garażu a nie klepisko. Och… rzesz… Ty… projektancie już chyba nadszedł czas by z Tobą zatańczyć jeszcze raz – pomyślałem (nie cytuje tu dosłownie bo Admin miał by pełne prawo nie puścić tego posta) – odparłem tylko coś w tym sensie że pewnie go zobaczę jak to on sam układa te płytki ;)
Ale nic to – interwencja do naszego generalnego wykonawcy i po dwóch tygodniach mieliśmy umówione spotkanie z „szefem wszystkich szefów” kierownikiem budowy oraz jego zastępcą – „namiestnikiem” czyli.
Jak zawsze mawiał Bogusław Wołoszański w sensacjach XX w. mamy właśnie 4.XI.2011, oczekując na wyznaczone spotkanie spalam piątego papierosa w nadziei że ekipa dotrze, nasłuchując wszelkich nadjeżdżających samochodów doczekałem się w końcu tego najważniejszego – czyli Nissana Micra z wyróżnikiem powiatu „SBE” – godzina spóźnienia, nic to, dobrze że nie dwie. Nie miałem niestety jakiejś kamerki pod ręką, ale musicie wczuć się teraz jedynie w szczegółowy opis sytuacji – rzeczonym Nissankiem podjechał sam szeryf Pan Krzysztof, na fotelu pilota zasiadał nasz „Ricardo”, a z miejsca przeznaczonego dla VIP’a wyłania się nasz jakże szanowny kierownik budowy. Po procedurze opuszczania „limuzyny” jakże „gronowo” weszli na nasz plac przez wcześniej już odsuniętą przeze mnie bramę, pełni uśmiechu, miłego usposobienia oraz nadziei na pozytywne rozwiązanie kłopotów zastanych na budowie.
Po tych wszelkich kurtuazjach – które zawarte są nie dalej jak w drugim rozdziale kompendium wiedzy dla gimnazjalisty – z zakresu psychologii biznesu, Pan Krzysztof zaczyna rozmowę na konkretne tematy. Ja zaś znając co nieco osobowość naszego generalnego wykonawcy, i mając pewność że za nie więcej jak 15 minut zaraz zadzwoni do niego telefon zacząłem od spraw najmniej istotnych, a to że mi tynkarze rury od przyłącza wody brzydko potynkowali, a to że kawałek krokwi wystaje z wylewki na poddaszu no i…. dzwoni telefon do naszego Pana Krzysia… chyba z samego Pentagonu bo aż wyszedł na zewnątrz pogadać – pomimo spotkania umówionego na dwa tygodnie na przód – nie ważne, nie czepiam się takich detalików. Dał Bóg, że wrócił w przeciągu 3 minut – więc pełen wiary, że nie musiał ratować całego Świata – poświęci mi umówiony czas.
Jak mawiał nasz Napoleon – Na Koń Panowie – i wypaliłem prezesowi naszego generalnego wykonawcy, że zastępowy kierownika letko się pomylił i coś mu nie wyjszło ;). Ani aranżacje, ani pokątny handelek, ani zgodność stanu faktycznego z projektem. Rzecz cała tyczyła się naszych jakże pięknych schodów prowadzących na poddasze. Najprościej było by wkleić teraz moją korespondencję z Panem Krzysztofem – ale niestety nie pozwalają mi na to zapisy naszego prawa, postaram się to Wam przekazać w nieco inny sposób ;)
Nasz Uber Kommander „Ricardo” tak nadzorował prace nad szalowaniem schodów, że wyszło mu 185cm mierzone w prześwicie. Szanowne „konsylium” przybyłe na plac przez 45 minut próbowało na wszelkie sposoby wyjaśnić że tak będzie dobrze, bo inaczej nie da rady zrobić. Mistrzostwem świata było to jak Pan kierownik Grzegorz mierzący 175cm wzrostu w swoich pantofelkach kicał po naszych schodach jak Kozica Górska tam i z powrotem twierdząc przy tym że wszystko jest w porządku – szczerze mówiąc – dał bym mu wiarę, gdybym w kolejce po rozum i wzrost był ostatni. Wszelkie mity szanownych Panów zostały obalone – a że gaworzenie bez celu w moim odczuciu znacznie się przedłużało - stwierdziłem że opuszczam teren a ostatni gasi światło, i ostatniego gryzą psy.
Na dziś będę po woli zakańczał – bo i godzina dość późnawa – a jutro mamy drugie spotkanie z naszym jakże szacownym generalnym wykonawcą – ciekawi mnie tylko po co…. Może to jakiś rodzaj masochizmu gdzie inwestor stanowczo stwierdza że coś jest niezgodne z planem a „trzej królowie” próbują wydymać kozę, i to bez kamaszy ;)